„Czas, by bić na alarm się skończył. Trzeba działać”

W poniedziałek pielęgniarki i położne z kilkudziesięciu szpitali w kraju wzięły udział w strajku ostrzegawczym. Sprzeciwiają się warunkom pracy i sposobowi ustalania płac. Chodzi o tak zwaną „ustawę Niedzielskiego”. Powoli zaczyna także brakować rąk do pracy.

Chodzi o normy zatrudnienia, które weszły w życie, a nie są respektowane. Zawód pielęgniarki jest zawodem bardzo trudnym, studia są ciężkie. Jest małe zainteresowanie absolwentów szkół maturalnych, żeby rozpoczynać studia na tym kierunku, przez co średnia wieku bardzo się podnosi i nie ma zastępowalności w naszym zawodzie. Bezpieczeństwo pacjenta jest zagrożone.

Przekonuje Tomasz Krzysztyniak, Przewodniczący Okręgowej Izby Pielęgniarek i Położnych w Toruniu, według którego pandemia odkryła wiele nieprawidłowości w systemie ochrony zdrowia i w znaczny sposób pokazała braki kadrowe.

Średnia wieku pielęgniarki jest bardzo wysoka, a brakuje osób, które chciałyby podjąć kształcenie w zawodzie. Nie ma napływu młodej kadry w takiej ilości, w jakiej pielęgniarki odchodzą na emeryturę.

Krzysztyniak przyznaje, że bezpieczeństwo pacjenta jest zagrożone, bo pielęgniarki pracują często po 200-300 godzin w miesiącu w kilku miejscach. Nie ze względów finansowych, ale właśnie z powodu braków kadrowych.

Jeżeli dzisiaj pielęgniarki na terenie województwa chciałyby pracować w jednym miejscu po 168 godzin, to 12 szpitali w regionie musiałoby być zamkniętych. Takie są braki.

Mówi Krzysztyniak i dodaje, że czas „bicia na alarm” już się skończył, a teraz potrzebne są konkretne działania.

Wczoraj pielęgniarki z Torunia nie zdecydowały się odejść od łóżek pacjentów, ale w placówkach medycznych pojawiły się plakaty wspierające protest. Niewykluczone, że toruńskie szpitale wezmą udział w strajku w kolejnych, wyznaczonych terminach.

Mamy informację, że strajk będzie trwał dłużej. Będzie się rozwijał i wtedy placówki z naszego województwa przystąpią do tej akcji.

(KG, MM)